czwartek, 11 lutego 2010

Tu Cię mam... ~Kwiaty Wiśni, Egzorcyzmy, Wizja~

Dom Pani Margot jest położony kilka mil od miasta. We wsi, do której prowadzi biała kręta droga. Wokół domu rozlega się piękny ogród z drzewami owocowymi, z których najpiękniejsza była wiśnia. Po środku było małe gospodarstwo, stajenka i prześliczny mały biały domek. Dom składał się z wielu izb. Z pokoju kuchennego, kilku sypialni, wielkiego salonu, był też pokój gościnny. Pani Margoth siedziała na sofie ,popijając herbatę. W rogu stał trójkątny stolik ozdobiony grubą, czerwoną aksamitną poduszką na szpilki. Nad stolikiem wisiało lustro, a po środku znajdowało się drugie osłonięte śnieżno białą zasłoną. Po środku podłogi znajdowała się okrągła pleciona mata ze sznurka. Surowość biało-wapiennych ścian przeważała, w domu panowała przeraźliwa czystość. To wszystko było ponure, ale gdy wschodziło słońce to jak by zmieniało barwy, kształt. Promienie słońca ożywiały rzeczy martwe i puste. A piękność kwitnących wiśni i jabłoni oraz zapachu żonkili o słoneczno żółtym kolorze pobudziłaby do życia każdego.
- Czy to niedziwne? - zapytała Margoth patrząc beznamiętnie na Sakurazukę. Mag siedział z nogą założona na nogę popijając herbatę zaserwowana przez służkę. - To jakiś cud, że na Ciebie trafiłam.
- Czy mogłaby mi Pani powiedzieć w jakiej sprawie mnie tu zaproszono? - użył bezpłciowej formy nie chcąc zdradzić swej tożsamości.
- Sądząc po ubiorze, pochodzisz ze wschodu. - Sakurazuka skinął delikatnie głową - Widzisz, miesiąc temu, mój mąż wrócił z podróży z ów Krain. - Sakurazuka z zainteresowaniem zaczął słuchać historii kobiety. - Przywiózł wiele wspaniałych rzeczy. - spojrzała za okno. - Te wiśnie w ogrodzie.. Lecz wśród zdobyczy było też coś co.. - kobieta załkała. Sakurazuka czekał, aż kobieta się uspokoi i zacznie mówić.
- Przywiózł to przeklęte.. - z trudem mówiła przez łzy - mięso.. - Sakurazuka słuchał z coraz większym zaciekawieniem. - Ani ja, ani nasza córeczka, nie chciałyśmy jeść nieznanej żywności, mąż jednak nalegał i sam zjadł jako pierwszy, po czym.. - kobieta zaczęła szlochać.
- Czy wie Pani co to było za mięso? - Kobieta otarła łzy, lecz nie podniosła głowy nie chcąc pokazywać swojej zapłakanej twarzy.
- Ryba, to chyba była ryba..
- Ningyo (人魚) - wyszeptał cicho sam do siebie. - Gdzie jest teraz pani mąż?
- Od miesiąca leży w swoim pokoju, nieruchomo, jak..
- Który to pokój? - przerwał jej chcąc uniknąć kolejnych łez.
- Ja pokażę gdzie.. - w pokoju nagle pojawiła się Carmilla. Pani Margoth i Gość spojrzeli na nią oboje.

Przekraczając próg pokoju na piętrze, na pierwszym planie po prawej stronie widzi się duże, obszerne łóżko, na którym leżał mężczyzna. Stolik kreślarski umieszczony po prawej stronie pokoju, zapełniony jest różnego rodzaju farbami pędzlami oraz szkicownikami. Biurko zawsze pilnie przygotowane do nauki stało pod oknem. Na jego blacie znajduje się kosz kredek, kilka pamiątek przywiezionych z podróży: ogromna muszla znad morza, drogo zdobiony sztylet czy też figurka jakiegoś...
- Myślisz, że pomożesz Tacie? - zapytała dziewczynka.
- Zrobię co w mojej mocy. - Mag pogłaskał ja po głowie ,obdarowując ja uśmiechem.
Szafa była otwarta, wisiało w niej kilka marynarskich mundurów i fraków. Z sufitu zwisał żyrandol stanowiący ozdobę pokoju ,był strasznie fikuśny i wywinięty w różne strony. Parapet zapełniony był kolekcją drewnianych figurek, których kształt przysłaniały jedwabne zasłony odcinające dostęp światła to pomieszczenia. Na drzwiach wisiało duże koło sterowe. Szafeczka nocna koło łóżka stanowiła jedyne miejsce w pokoju, na którym panował bałagan. Porozrzucane książki, kubek i...
- To na pewno Ningyo - rzekł sam do siebie, patrząc na kilka pobłyskujących łusek leżących na blacie.
Mag wyjął z rękawa kilka równych kawałków papieru. Usiadł na środku pokoju ,zamknął oczy i pogrążył się w medytacji. W tym samym czasie w pojawiła się Pani Margoth, zabrała córkę, a drzwi do pokoju zamknęły się po cichu.
Mag siedział na skrzyżowanych nogach pogrążony w głębokim skupieniu. Po chwili przed jego twarz uniosły się cztery kawałki papieru, na których zaczęły pojawiać dziwne znaki. Kawałki zatrzepotały. Mag otworzył oczy na co te uleciały przyklejając się u sufitu, każdy w innym koncie pokoju. Oczy maga były jakby nie obecne, skupione na czymś. Wyciągnął dłonie przed siebie. Po chwili uformowała się w nich bryła w kształcie sześcianu o kolorze różanym jak płatki wiśni, które dryfowały na zewnątrz muskane wiatrem. Bariera urosła do rozmiarów pokoju, broniąc dostępu do pokoju, który teraz stał się miejscem rytuału. Sakurazuka złożył ręce uprzednio umieszczając miedzy palce wskazujące kolejny prostokątny kawałek papieru. Zamknął oczy i pogrążył się w głębokim skupieniu. Na skrawku zaczęły malować się symbole.
Nagle inkantacje przerwał mu dźwięk przypominający flet. Mag otworzył oczy i ujrzał unoszącą się mglista postać czegoś co było skrzyżowaniem małpy i karpia.. Bez wahania mag ponownie począł inkantacje, lecz bez skutku. Mglista postać ruszyła w stronę maga. Pod szata Sakurazuki coś zaszurało. Zza kołnierza wysunął się Kanko i ruszył w stronę zjawy, przelatując przez nią i zatrzymując się na ścianie padł na podłogę ogłuszony. Mag wyciągnął dłoń w stronę demona trafiając kawałkiem papieru w jego czoło. Ogłuszający pisk zjawy był paraliżujący. Mag złapał się za głowę zatykając uszy, po czym padł na podłogę.


Zapach wiśni unosił się w powietrzu. Przez otwarte okno do pokoju wdarł się jeden płatek i przysiadł na nosie maga.
- Jaki dziwny sen? - wymamrotał otwierając oczy. - Smoki.. szkielety.. ale co tam robiły płatki wiśni.. ajć.. - załkał próbując wstać. - I ten ból głowy. Czy ja znowu piłem?
Drzwi do pokoju otworzyły się. Stanęli w nich Pani Margoth i ku zdziwieniu maga jej maż.
- Nie wiem jak Ci się odwdzięczymy. - rzekła uradowana żona.
- Czy jest coś co moglibyśmy ofiarować Ci za pomoc? - zapytał mąż, ubrany w jeden z fraków. Sakurazuka pomyślał chwile i przypomniał sobie błyskotkę z pokoju Pana domu. Jego oczy również zaświeciły..

błękit wody . . . i krwi?

Biegł tak szybko jak tylko pozwalały mu na to nogi. Uciekał. Znaleźć miejsce, gdzie nic nie będzie, nikogo nie spotka. Mijał uliczki zapełniające się ludźmi. Nie zwracał uwagi na to co i kogo mijał. Mieszanina wściekłości i rozpaczy napędzała go, rozrywała od środka. Krzyk zatrzymał się w gardle. Brakowało tchu. Biec tak bez końca. Niech tylko starczy sił. Niektórzy oglądali się za pędzącym chłopakiem. Już zbliżał się do bramy miasta. Wpadł na brukowaną drogą nie ważąc na to, czy kogoś po drodze potrąci. Nagle jak znikąd pojawił się przed nim pędzący wóz.
Czas jakby zwolnił bieg.
Nogi jak wmurowane stanęły w miejscu.
W jednej sekundzie panika i zaraz zupełny spokój, pustka.
Tylko głośny dźwięk kopyt uderzających o bruk. Stłumiony krzyk woźnicy próbującego zatrzymać zwierzę. Szybko zmniejszająca się odległość i tak już zbyt mała, by umknął. Nat nie mógł zrobić nic więcej jak patrzeć i mieć tę dziwną pewność. Gdy już niemal czuł rozpędzony przez wóz wiatr uderzający go w twarz, za ułamki sekund miał poczuć straszny ból, wielka ciemna postać wyrosła tuż przed nim. Koń, czarny jak sama noc, wzbił się na tylne nogi wyhamowując w ostatniej chwili powóz. Masywne zwierzę przecinało powietrze szybkimi ruchami przednich nóg. Zarżał i upadł kopytami o stopę od Nata. Chłopak natychmiast dostrzegł coś w jego oczach. Błysk. Dziwne wrażenie jakby stał przed nim człowiek, jakby go rozumiał, chciał coś powiedzieć. Zwierzę spokojnie schyliło łeb nisko ku ziemi, jakby chciało się ukłonić. Przez kolejną krótką chwilę chłopak stał zszokowany. Wtedy zdał sobie sprawę, że woźnica schodzi do niego wykrzykując obelgi. Nie czekając dłużej ruszył biegiem dalej, rzucając tylko jeszcze jedno spojrzenie w czarne oczy zwierzęcia.
Pozostawił krzyki za sobą.
Znów wymuszał na sobie coraz szybszy bieg. Nie zwalniał aż minął granicę lasu. Nie było żadnej ścieżki, pędził między drzewami, a wystające z ziemi korzenie zdawały się usuwać mu z drogi. Przebiegł jeszcze kawałek i zatrzymał się przy szerokim pniu pochylonego nad strumieniem drzewa.
-Co tu . . . co tu się dzieje . . . –wyszeptał mimowolnie walcząc z ciężkim oddechem
- Co cię tak wystraszyło? – cichy melodyjny głos wystraszył go jeszcze bardziej, rozejrzał się nerwowo wokół
- Kto tu jest?!
- Mówili, że nas nie pamiętasz. Nic dziwnego. – nie potrafił powiedzieć z której strony dochodził go tajemniczy głos – Nen. Jestem Nen, książe.
Tym razem głos wyraźnie dobiegł go od strony strumienia. Zwrócił się odruchowo w tamtą stronę. Wielkie błękitne oczy. To pierwsze zauważył. Należały do młodej skąpo ubranej dziewczyny. Patrzył tępo na postać, która mógłby przysiąc, że chwilę temu jeszcze tu nie stała, pojawiła się znikąd.
- Ja nie . . .
Jego wzrok w tym momencie zszedł niżej. Oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, wręcz szoku. Dziewczyna, która stała kilka stóp przed nim . . . wylewała się ze strumienia. Tam, gdzie spodziewał się ujrzeć nogi, przepływały pionowe plączące się strumienie wody. Przeniósł wzrok powoli na jej twarz. Świat zaszedł mgłą. Poczuł, że kręci mu się w głowie. Obraz przed oczami zawirował. Poczuł jak upada na miękką trawę. Spod zamykających powiek zdążył jedynie dostrzec niebo przebijające się między koronami drzew.
Nie wiedział ile minęło czasu zanim znów otworzył oczy. Z początku wydało mu się, że jest w tym samym miejscu, ale nieba nie przesłaniały już żadne drzewa. Przechylił głowę na bok. Znajomy widok. Miasto widziane z dachu tawerny, które tak często oglądał.

wtorek, 9 lutego 2010

Tu Cię mam... ~w poszukiwaniu lekkiego zarobku~

Spokojny poranek w Stormside zbliżał się już ku południu. Sakurazuka zjadłszy swą porcję ryżu przeciągnął się leniwie rozłożywszy swe ramiona po czym wstał. spojrzał w kąt tawerny gdzie siedziała czarno włosa kobieta gibiąca się na krześle popalając papierosa i rzucił jej misterny uśmiech po czym udał się ku drzwiom wyjściowym..
Słońce świeciło jasno dając miłe uczucie ciepła a lekka morska dawała orzeźwienie. Onmyōji stanął przed tawerną..
- Kanko - spojrzał na rąbek swojego kołnierza ,z pod którego wychylił się fajkowy lisek - czas na znalezienie jakiś pieniążków - lisek cmoknął właściciela w policzek i czmychnał pod szatę.. Sakurazukamori ruszył brukowana ulica w głąb miasta w poszukiwaniu łatwego zarobku.. Radosne stukanie hebanowych Zōri (草履)o bruk Stormside wtórowało cichemu nuceniu czegoś pod nosem.
Najgorszą rzeczą jaka mogła się przytrafić dalekowschodniemu przybyszowi w obcym kraju to właśnie to ,co spotkało Sakurazukę. Jako iż od najmłodszych lat jedynymi czynnościami jakie wykonywał była nauka ,żadne prace ręczne nie wchodziły w grę. Mag zaczął powoli podupadać na duchu i tracić nadzieję na to iż znajdzie jakikolwiek sposób na szybki zarobek.. jedyne co potrafił to gra na shamisenie (三味線)czy koto (箏) ,instrumentach ,których te krainy nawet nie znały.. Wiedza ,którą posiadał na nic przydała by mu się na tym lądzie ,aż tu nagle ,coś szarpnęło go za kimono..
- psze pani.. psze pani.. - za szatę czarodzieja szarpała mała dziewczynka o złotych włosach pobłyskujących w popołudniowym świetle słonecznym ,ubrana w nie byle jaką sukienkę. - czy pani jest może ...?? - w oczach Sakurazuki coś błysnęło..
- Carmilla !! Carmilla!! - Sakurazukę dobiegł głos z niedaleka - gdzie Ty je... a tutaj.. - spojrzenia właścicielki głosu i Sakurazuki spotkały się. - Mamo to jest wróżbiarka ,może ona nam pomoże..


Dom Pani Margoth był niczym pałac.. Sakurazuka był zdziwiony ,że kobieta zaprosiła nieznajomą ,podejrzanie ubraną osobę do tak wykwintnego salonu.
- Carmilla idź się pobawić w ogrodzie.. - rzekła matka do córki na co ta nieświadomie i niewinnie wybiegła z pokoju bawić się w promieniach jeszcze trwającego popołudnia.. Kobieta spojrzała tajemniczo na maga..

poniedziałek, 8 lutego 2010

Nie tylko morze wzburzone.

Promienie słońca przeciskające się przez szpary w ścianach komórki obudziły skulonego Nata rozlewając się na jego powiekach. Powolnie podniósł się tak, że teraz siedział na podciągniętych pod siebie nogach oparty o jedyną ścianę niezastawioną stertą drewna. Przeciągnął się leniwie. Mimo kilku godzin snu wyglądał na bardzo zmęczonego. Ziemia w drewutni w chłodną noc nie jest raczej szczytem komfortu. Nat już od dłuższego czasu żył w takich warunkach. W biegu, w poszukiwaniu okazji do zarobku, spania, jedzenia, życia. Nadszedł kolejny dzień i czas na wyłapywanie tychże nadarzających się wokół okazji. Podszedł do drzwi poprawiając popodwijane ubranie i wychylił się lekko przez uchylone drzwi. Sprawdzał czy przypadkiem nikt nie zauważy go wychodzącego. Natychmiast by go posądzili o kradzież rzeczy, których nigdy w tej szopie nie było. Tacy ludzie. Przynajmniej nie ma wielkich wyrzutów sumienia gdy ich wszystkich okrada. Wielkich? Nie ma ich wcale!
Na jego szczęście nikogo w pobliżu nie było. Wymknął się szybko i ruszył ulicą w stronę przystani. Rutynowa droga każdego dnia. Tam gdzie zbiorowisko ludzi tam zawsze znajdzie się coś do roboty dla kieszonkowca. Po paru minutach był na miejscu.
Tłum? Jeżeli parę rybaków i gromadkę dzieci bawiących się w wymordowywanie wioski można nazwać tłumem, to tak! Wręcz przecisnąć się nie można. Nat stanął w cieniu wysokiego drzewa i od niechcenia oparł się o jego pień. Ze stojącego zaraz obok domu wyszła kobieta ze zwitkiem szmat.
- Tak, ukradnę jej prześcieradło. Będę się tarzał w złocie. – mruknął do siebie z poirytowania – Jak tak dalej pójdzie Nat, to spełnią się Twoje koszmary senne i będziesz musiał poszukać uczciwej pracy… Rzecz jasna takiej, w której będzie coś można pożyczyć.
Chłopak dał ulecieć wszelkim myślom. Zamknął oczy i wsparty na drzewie koncentrował się na wietrze gładzącym jego twarz. Od kiedy pamiętał największą przyjemność sprawiało mu przebywanie pod gołym niebem. Poczucie wolności chociaż przez krótką chwilę. Zapach słonej wody. Wędrując dłonią po korze drzewa potrafił niemal dostrzec każdą nierówność.

Huk!

Zastrzyk przestrachu wymusił na nim otwarcie oczu. Powieki unosząc się gwałtownie, rozerwały spokojne myśli i zawróciły Nata do rzeczywistości. Zwykłej. Szarej. Nudnej. Po prostu . . . rzeczywistości.
To tylko skrzynia spadła z wozu. Nie ma co liczyć na wielkie niespodzianki.
Moment lęku uleciał ustępując miejsca dobijającej pustce.
Ruszył w stronę pomostu. Wsłuchiwał się jak dźwięk jego kroków zmienia się wchodząc z piachu na podmokłe deski. Morze było tego dnia bardzo spokojne. Fale łagodnie muskały pale tracąc na sile aż nie dotarły do brzegu. Nat patrzył się na ledwo widoczne w oddali statki, idąc spokojnie przed siebie. Przysiadł na samym końcu pomostu. Zdjął buty i zanurzył nogi w chłodnej wodzie. W tym momencie zaraz obok zleciała na pomost mewa. Spojrzał się na nią beznamiętnie.
- Przyjaciół szukasz? Zły adres. Jedzenia tym bardziej u mnie nie znajdziesz.
Ptak nie zwracając na niego uwagi dreptał w miejscu rozglądając się spokojnie.
- Świst powietrza nadwyrężył ci słuch? – rzucił Nat nie licząc tak naprawdę na to, że jego słowa jakkolwiek wpłyną na nowego towarzysza. – Też bym chciał móc mieć tak wszystko gdzieś. Latasz sobie gdzie chcesz, byle śmietnik to wielka uczta, nikt Ci nic nie zabrania, nie każe, nie marudzi. No chyba, że jakiś nawiedzony człowiek przyjdzie posiedzieć na pomoście poużalać się nad sobą gadając do ptaka. – głos zaczynał mu się załamywać – Ta cała Ruth łazi za mną licząc na to, że będę ją we wszystkim wyręczał. Robi z siebie kochającą matkę. Oczywiście tylko jak coś chce, bo w przeciwnym wypadku nigdy nie obejdzie się bez przypomnienia mi, że gdyby nie ona dawno bym gdzieś zginął. Wielkoduszna kobiecina przygarnęła pięcioletniego znajdę. Mogła mnie tam zostawić. W końcu z jakiegoś powodu mnie tam ktoś porzucił. Wyrodna matka! – krzyknął i machnął nogą chlapiąc przed siebie dużą ilością wody. Przestraszona mewa wzbiła się do lotu. Nagły przypływ złości aż poderwał Nata w górę. Szybko ubrał buty. Nie zwrócił nawet uwagi, że pomost zalewała co chwilę woda. Choć wiatr dalej był spokojny, morze w którymś momencie zdecydowanie się wzburzyło. Ruszył szybkim krokiem do brzegu. Co któryś krok stawiał w wodzie, gdy coraz silniejsze fale przelewały się po deskach pomostu.
Tuż przed końcem gwałtownie się zatrzymał. Poczuł na sobie uderzenie czyjegoś wzroku. Krótką chwilę stał nieruchomo. Szybko się odwrócił. W miejscu, w którym przed chwilą siedział zastał tylko koniec pomostu. Fale znów łagodnie obmywały pale kierując się do brzegu. Kilka stóp od pomostu rozchodziły się tylko kręgi na powierzchni wody, jak te, które tworzą się, gdy ryba podpłynie zachłysnąć się powietrza. Duża ryba.
Chłopak odwrócił się na pięcie i oszołomiony lekko zbytnią huśtawką emocji pognał w stronę miasteczka. Jedynie para błękitnych błyszczących oczu spoglądała z wody jak znika za najbliższymi budynkami.

niedziela, 7 lutego 2010

uśmiech maga

Traktem poruszała się dość dziwna grupka. Drobna dziewczyna na wielkim koniu, z sokołem na ramieniu i towarzyszący im ogromny pies. Co jakiś czas dziewczyna i pies przerzucali się kilkoma gniewnymi słowami.
-Krygujesz się, jakbym ci kazał cnotę stracić. Chodzi tylko o zwykłe zwiedzenie miasta.
-Rozum ci odjęło, kundlu! - wojowniczka parsknęła, zdenerwowana
-Nie obrażaj mnie... - warknął Varoth
Kłócili się tak już od kilku dni. A im bliżej miasta, tym trudniej było Lithaku zrozumieć upór swojego towarzysza. Ich podróż miała się zakończyć „gdzieś na zachodzie”, aż tu nagle, kilka dni temu, wilczarz postanowił, że muszą koniecznie odwiedzić Stormside.
-Lith... - zaczął ciepło – Zrozum, że tam jest to, czego szukamy.
-Tak ci się tylko wydaje. - mruknęła niewyraźnie w odpowiedzi, zsiadając z konia. Zbliżali się bowiem do bram miasta, a ani Lithaku, ani Serain nie lubiły przeciskać się przez tłumy. Łatwiej było zwyczajnie poprowadzić konia.
Tair skrzeknął cienko i sfrunął z ramienia swojej sokolniczki na siodło. Kilka razy zamachał skrzydłami, po czym nastroszył się, schował dziób w pióra i pozwolił sobie na drzemkę.
-Niektórym to za dobrze. - parsknął rozbawiony wilczarz.
Lithaku parsknęła śmiechem.
-Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić ciebie w siodle. - roześmiała się, tym razem na głos. Varoth zawtórował jej.
Minęli miejskie mury i znaleźli się na szerokim trakcie, prowadzącym prosto do portu. Lithaku rozglądała się, taksując ludzi nieufnym wzrokiem. Ale nikt nie zwracał uwagi na obcą wojowniczkę. Zbyt wielu ludzi przewijało się przez Stormside, by kogokolwiek mógł zdziwić widok kolejnego najemnika.
-No, to chyba trzeba znaleźć jakąś karczmę. - zwróciła się do Varotha. Serain skubnęła ją w ramię. - No tak. Trzeba znaleźć dobrą stajnię, która może stać przy karczmie. - mrugnęła figlarnie do psa – I pewnie żeby jeszcze w stajni były myszy dla naszego śpiocha.
Varoth w odpowiedzi zamerdał ogonem i wywalił jęzor, w odpowiedniku psiego uśmiechu. Zbyt dobrze wiedział, że w mieście lepiej się nie odzywać. Przynajmniej nie tu i nie teraz.
Wojowniczka wzruszyła ramionami i poszła przed siebie, ciągnąc za uzdę wierzchowca.
-Stajnia nawet niezła. - Lithaku oporządzała konia. Większość rzeczy zostawiła w stajni, pod opieką Serain. Zdecydowanie, jej dobytek był bezpieczniejszy z klaczą, niż w pokoju. A biorąc pod uwagę wygląd głównej izby w karczmie... Wojowniczka poważnie zastanawiała się nad noclegiem w końskim boksie. Byłoby to i tak jedno z lepszych miejsc, w jakich spała.
-Czuję maga. - Varoth podniósł łeb, świdrując Lithaku wzrokiem. - Lith, chodźmy.
-Zaraz.
Dziewczyna dokończyła czyszczenie klaczy, podłożyła jej obrok i dolała wody.
-Lith, oddala się. Chodźmy, bo go zgubię.
-Marudzisz.
Lithaku rozejrzała się raz jeszcze po boksie. Wszystko było zrobione. Mogli iść. Rzuciła Serain polecenie „pilnuj” i przytroczyła sztylet do pasa. Chodzenie z mieczem po mieście to jak proszenie się o bójkę.
Varoth już od dawna nerwowo kręcił się przy drzwiach. Gdy tylko zobaczył, że dziewczyna ruszyła za nim, wyskoczył przez drzwi.
Przez jakiś czas kluczyli uliczkami. W końcu Varoth zatrzymał się i jęknął cicho.
-Mówiłem, że go zgubimy, jak się nie ruszysz. Mówiłem?!
-Przestań. Znajdzie się.
-Mógł być naszą odpowiedzią! Może by nam pomógł...
-Panikujesz. - wojowniczka pocieszająco podrapała wilczarza za uchem. - Znajdziemy go jeszcze.
Varoth położył uszy po sobie, spuścił łeb i wlókł się niezadowolony za swoją towarzyszką.
Wyszli na plac przed wielką świątynią. Biała bryła odcinała się mocno od nieba. Lithaku zatrzymała się. Świątynie zawsze ją przytłaczały. Nie wierzyła, by były potrzebne bogom. To raczej ludzie tworzyli je dla własnych potrzeb. Jej lud czcił Boginię we wszystkim, od wiatru po ogień. Bo przecież wszystko stanowiło Jej dzieło.
-Co to znowu?
Wilczarz podniósł łeb. Przez chwilę nieuważnie oglądał świątynię, ale nagle jego wzrok się wyostrzył.
-Czarny Smok? A co ona tu robi?
-Kto taki?
-Tamta kobieta. Czarne włosy, zwiewne szatki. Kapłanka Czarnego Smoka. Myślałem, że wyginęli.
-To ten mag, którego szukałeś? - Lith poruszyła się, kierując się w stronę kobiety.
-Nie. Tamten jest dużo bardziej potężny,
Wojowniczka wzruszyła ramionami.
-Może ona będzie nam w stanie pomóc. - mruknęła, nie spuszczając oczu z dziwnej kobiety. Nagle kapłanka odwróciła się, spojrzała prosto w oczy Lithaku, a po jej ustach przemknęło coś na kształt uśmiechu.

czwartek, 28 stycznia 2010

I gdzie te cholerne znaki?!

Kiedy karczmarz podał Maeve szarą breję, która najwyraźniej miała być jej śniadaniem, ta spojrzała ze zgrozą na Martina.
- Jeśli myślisz, że spróbuję tego pierwszy to najwyraźniej tracisz rozum. - ptak się oburzył i wsadził dziób do swojego kubka z herbatą najwyraźniej nie dbając o to, że Maeve nie rzuciła jeszcze zaklęcia iluzji. W końcu gadanie z ptakiem w tawernie nie jest zbyt popularnym sposobem spędzania czasu. Zrezygnowana, Maeve wzięła widelec i zaczęła dziobać breję na mniejsze kawałki by szybciej przeleciały przez gardło.
Napiwszy się herbaty Martin spoglądał na owego przybysza, który bardziej stoczył się niż zszedł z piętra.
- Zastanawiające...
- To czy ta jajecznica widziała lepsze czasy...? Owszem...
- Nieee, ten człowiek. Najwyraźniej pochodzi z krainy na Wschodzie za Morzem Świetlistego Węża. Ten kraj rzadko kontaktuje się z królestwami w tej części świata, a co dopiero żeby jacyś uzdolnieni wyruszali tu na podróże...
- Jak to dobrze, że mam ciebie moja mała podręczna encyklopedio wiedzy o świecie... Z drugiej strony może po prostu robi jakiś rekonesans. - Maeve sięgnęła po kubek kawy, żeby zabić niesmak po breji. Martin znów spojrzał wymownie na swoją towarzyszkę.
- Moja wiedza jednak jest nie wystarczająca do tego by stwierdzić jakto sie stało, że zostałaś wybrana Najwyższą Kapłanką...
- Z woli Świętego Czarnego Smoka...
- ..oprócz tego właśnie powodu. Może zamiast twoich zaklęć zaczniesz używać sarkazmu jako narzędzia do egzorcyzmów. Zapewne działałby skuteczniej...
-Bardzo zabawne, kruku. Czy ten osobnik na prawdę myśli, że ja nie zauważam, że na mnie zerka...?
- Kto wie. Tak tak, Czarny Smok na pewno. - odparł zanim mu przerwała. - Jeśli wie to może nam powie co dalej masz zrobić? Podejść i rozpocząc konwersacje o pogodzie? Polecić mu okoliczne świątynie do zwiedzania? - Maeve, zmieszana, odłożyła widelec na talerz.
- W sumie to nie wiem... Może poczekajmy jeszcze trochę aż on coś zrobi.
Kruk jedynie wydał westchnienie.
- Na prawdę, zerka jakbyś nosiła hełm z czaszek jego pobratymców... - Maeve wzruszyła ramionami i wyciągnęła z płaszcza papierosy. Zaletą bycia jakimkolwiek uzdolnionym jest to, że nigdy nie musisz się męczyć z odpaleniem czegokolwiek. Maeve głeboko się zaciągnęła i oparła o ścianę za nią.
- Cóż... poczekamy, zobaczymy... - zapatrzyła się w przestrzeń przed sobą. Kruk się skulił na stole.

sobota, 23 stycznia 2010

Tymczasem...

- moje plecy .. - wyjęczał Bakus ,leżący w rogu zdemolowanej ładowni ,gładząc dłonią obite pulchne barki. W okrętowym magazynie wszystko było okopcone i przypalone. - co tu się tan do licha s..
- o żesz!! do stu wilków morskich!! - przerwał mu Markus - toż Kapitan nas ubije jak..
- z pewnością siermęgi wy jedne!! - rzekł gruby ,niski ,ale donośny głos za plecami majtka - ajajajajajajajaj .. - zająkali oboje wycofując się do konta. Stanął przed nimi solidny mężczyzna ,z długa ruda broda związaną w dwa warkocze. Nie wyglądał na kapitana okrętu dostawczego ,bardziej przypominał dowódcę piratów - bo Kapitanie ,widzisz ta kobieta ,znaczy facet ,tfu - splunęli oboje - no i ten wilk - dodał jeden z nich - wilk? - zapytał zdziwiony dowódca - no bo..
- uspokójcie się i powoli.. - rzekł opanowany kapitan.
- Panie Cina. - zaczął Bakus - Melduję.. - przyjął postawę żołnierza. - iż podczas rozładunku towaru ,w ładowni znaleziono pasażera na gapę ,musiał się dosiąść podczas załadunku okrętu we wschodnich krainach.. z początku myśleliśmy ,że to kobieta ,gdyż miał na sobie czarną szatę wyszywaną we wzory tych no.. jak im tam ..
- Kwiatów wiśni.. - dopowiedział Markus po czym również i on niezdarnie zwłókł się z podłogi i stanął na baczność.
- Wyjątkowo nie męskie szaty.. - skomentował Bakus i począł kontynuować raport - I to nas zmyliło. Jednak szybko zorientowaliśmy się..
- Jak zacząłeś się do niego dobierać - przerwał mu Markus.
- Zamilcz łapserdaku - zganił go Markus - więc postanowiliśmy wychłostać rzezimieszka ,ale nim się spostrzegliśmy..
- spod jego szat buchnęła smuga światła !! - przerwał mu podekscytowany Bakus ,gestykulując energicznie swoimi małymi serdelkowatymi łapkami - jak nie spojrzeliśmy ,stanął przed nami wilk!!
- z dziewięcioma ogonami!
- miałeś czas żaby liczyć ,ja o mało nie zrobiłam w majty tak się wystrachałem - kapitan złapał się za głowę słysząc to - no i ten wilk jak nie buchnął ogniem..
- i to by była ostatnia rzecz jaka pamiętamy kapitanie.
- hmmmm .. - zamyślił się kapitan - pomyślmy.. .. .. JESTEŚCIE SKOŃCZONYMI KRETYNAMI ŻEBY NIE DAĆ SOBIE RADY Z JEDNYM GAPOWICZEM!!
- pijanym - dodał Bakus.
- hę?! - zdziwił się kapitan - No to pięknie. Moja załoga to półgłówki ,nie radzący sobie z tak prostymi zadaniami jak rozładunek statku ,i do tego MAJĄCY JAKIEŚ HALUCYNACJE!! Ale nie ważne.. Dopadnę Tego drania ,gdziekolwiek jest i obiję mu ta dalekowschodnią buźkę za zniszczenie mojej pięknej Hildy - chwycił w dłoń przykopconą belkę leżącą u jego stóp i począł ją delikatnie głaskać. Łezka zakręciła się w jego oku..